22
kwietnia 2014
Szedł z
nią w ciszy. Szedł, a ona była obok, taka spokojna i radosna, jak nigdy.
Ściskała jego dłoń, dźwięcznie wypowiadając jego imię. Jej sukienka zwiewnie
otulała ciało w letni wieczór, spędzony sam na sam w oddalonym od miasta starym
parku. Ona tam była. A on mógł być z nią, nie musząc udawać kogoś, kim nie był.
Wiedział, że nie znalazł nikogo takiego, jak ona przez całe swoje życie.
Wiedział, że należała do niego, mimo że nic takiego nie było powiedziane. Za
nim, jak i za nią ciągnęła się bolesna przeszłość. Przeszłość, której nie mogli
od tak wymazać z pamięci, by móc spróbować żyć od nowa. A chciał coś stworzyć.
Z nią. Nic na pokaz, nic do oglądania przez świat. Gdyby mógł, schowałby ją w
złotej klatce, niczym najbardziej niespotykanego kanarka na Ziemi. Czuł, że
musiała być jego, że nie umiałby bez niej wytrzymać. Patrzył w jej oczy, tak
intensywnie niebieskie, niczym błękit oceanu.
Obraz
zniknął, zamazując się w szybkim tempie odkąd otworzył oczy. W pokoju panował
półmrok, a lekka poświata księżyca przebijała się przez zewnętrzne rolety w
oknach. Zerwał się z łóżka i poszedł do łazienki. Stanąwszy przed ogromnym
lustrem westchnął kilka razy i zmoczył twarz lodowatą wodą. Zrzucił koszulkę i
bokserki, po czym stanął pod prysznicem. Lodowata woda obmyła jego rozgrzane
ciało. Chłopak usiadł na zimnych kafelkach. Opierając się o ścianę pozwolił, by
strumień chłodnych kropel zalewał mu twarz.
Dotknął
swoich nowych, ale jakby starych włosów. Dekoloryzacja i nowe zaplatanie dredów
w starym stylu sprawiły, że znów wyglądał tak samo. Nie miał już jezusowej
brody, zarośniętej twarzy i dziwnych ubrań na sobie. Był sobą. Sobą naprawdę,
na dobrą sprawę tak, jak zawsze chciał. Odpowiadało mu to i czuł się
fantastycznie. Nie obchodził go fakt, że wszyscy uważali to za dziecinny
pomysł. Jednak wiedział, że w głębi duszy akceptują go takiego, jakim jest, bez
względu na to, co się działo.
Siedział
w jednej pozycji, z głową wciśniętą między kolana. Kręgosłup bolał go od twardego podłoża. Tkwił tak bez ruchu i myślał. Myślał o niej. Była
kilka pokoi obok, śpiąc w wielkim łóżku. Miał ją obok, bezpieczną, nienaruszoną
i radosną. Dzięki temu i on mógł być spokojny. Była blisko, dając mu poczucie
pewności siebie. Kochał ją. Był o tym święcie przekonany, jak nigdy niczego
wcześniej. I wiedział też, że ona kocha jego. Jednak coś, czego nigdy wcześniej
nie doznał stało mu na przeszkodzie do pełnego szczęścia z nią obok.
Towarzyszyła
mu obawa, że jednak ktoś wkroczy między nich. Coś, co mogłoby zburzyć wszystkie
plany i zamierzenia. Miał wrażenie, że coś się stanie. Często odnosił wrażenie,
że posiada szósty zmysł przeczuwania kłopotów. Wstał więc, złapał pierwszy
lepszy ręcznik by wytrzeć się szybko.
Szedł
do pokoju blondynki w przemoczonej koszulce i mokrymi włosami, które zostawiały
krople na podłodze. Cicho otworzył drzwi do sypialni dziewczyny i wszedł do
środka. Mała lampka nocna paliła się na podłodze, a ona leżała owinięta w
pościel w poprzek łóżka. W uszach miała wciśnięte słuchawki, a telefon leżał
obok. Miała przymknięte powieki, prawa noga była odkryta. Ściskała między udami
kołdrę, której jeden z końców upchnęła pod głową, tworząc prowizoryczną poduszkę.
Muzyka była cicha. Kiedy pochylał się nad nią, prawie jej nie słyszał. Delikatnie
wyplątał ją z kabelków, a kiedy wyjął jedną ze słuchawek, Oliwia podniosła się
szybko.
-
Co się dzieje? – zapytała, patrząc na niego wielkimi oczami. Przeciągnęła dłonią
po rozczochranych włosach i usiadła na łóżku, krzyżując nogi.
-
Nic, tylko mam dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. No, nieważne. Przepraszam,
że cię obudziłem – uśmiechnął się do niej i już chciał wyjść, kiedy blondynka
szybko opuściła łóżko.
-
Jak już mnie obudziłeś, to możesz zrobić mi herbatę – stwierdziła, przemykając się
przez drzwi pod jego ramieniem, po czym zniknęła w mroku piętra, by dostać się
do kuchni.
24
kwietnia 2014
Dziwnym
trafem w piątkowy poranek obudził ją Georg.
-
Wstawaj, musisz nam pomóc – poprosił, kiedy Oliwia spojrzała na niego
nieprzytomnym wzrokiem. – Przyjechała Ria, awantura jest w całym domu.
Na te
słowa blondynka zerwała się z łóżka i poprosiła bez krępacji, by Basista
poczekał na nią. Wygrzebała z szafy biały sportowy stanik, białą koszulkę
wyciętą w literę V i ciemne jeansy. Wcisnęła się w to szybko, po czym założyła
znoszone białe Nike i w locie związała niedbale włosy.
Kiedy razem
z szatynem wychodziła z pokoju, uderzył w nią odgłos krzyków, głównie Rii,
której blondynka szczerze nie znosiła. Listing zszedł pierwszy, zaszywając się
w kuchni. Oliwia wkroczyła do salonu, powstrzymując się od śmiechu.
Szatynka
stała przed Gitarzystą w białych adidasach na koturnie, dresach i z walizką w
ręku.
- Tom,
kochanie, ja muszę do ciebie wrócić – powiedziała bezradnie, podając bagaż
wstrząśniętemu Billowi, który w ogóle nie wiedział, co ma powiedzieć na to
wszystko, czego był świadkiem od kiedy się obudził. Razem z Gustavem stali
zdegustowani na środku salonu w tym, w czym spali. Każdy tylko patrzył to na
siebie, to na Toma i na Oliwię, która niespodziewanie zjawiła się na dole, nie
do końca wiedzieli skąd. – Zrozum, że nie mam innego wyjścia.
- Ależ
masz – odezwała się Oliwia, będąca pochłoniętą przez pewien trans, który ogarnął
ją w niespodziewanym momencie. – Po prostu Bill odda ci walizkę i grzecznie
opuścisz ten dom.
- Nie
mogę! Nie mam gdzie się podziać!
- Ty? No
nie żartuj sobie, przecież jesteś miss Wietnamu, czy innego skośnookiego kraju
wyjętego z miejsca, do którego słońce nie dochodzi. No błagam, jest wiele ulic
w mieście, na pewno na jakiejś się zadomowisz. A teraz wyjdź – blondynka podeszła
do drzwi i otworzyła je na oścież, oczekując na to, że Sommerfeld jednak
wyjdzie. Oglądanie jej dłużej, niż to było konieczne zdawało się być dla niej
czystą katorgą.
- Ria,
wyjdź – powiedział Tom, nie mogąc już dłużej znieść tej chorej sytuacji. Nie miał
ochoty patrzeć na swoją byłą dziewczynę, wdawać się z nią w chore dyskusje,
bądź grać w podejrzane gierki. Był na to za stary, zbyt spostrzegawczy i
wiedział, że obecność szatynki nie wniosłaby niczego dobrego w relacjach
stworzonych przez ludzi, którzy z nim mieszkali. – Nikt cię tu nie chce, ja
ciebie nie potrzebuję. Mamy nowe życie, takie, jakie sami sobie zbudowaliśmy. Ani
ja, ani Oliwia, ani chłopaki nie zgodzą się na twój powrót. Nie ma nawet takiej
możliwości. Ze swoimi problemami radzisz sobie sama. Nie mam powodu, by ci pomagać.
Koniec. Wyjdź stąd.
***
Czarny SUV pędził prawie opustoszałymi ulicami. Cicha muzyka wydobywała
się melodyjnie z głośników, kiedy blondyn z zaczesanym do tyłu irokezem stał na
światłach. Dzień, który właśnie się kończył, był dla niego jednym z cięższych w
ostatnim czasie. Wiedział, że musi się odstresować. Wiedział też, jak to
zrobić.
Kiedy podjechał pod bramę małego, szarego domu przy jednej z
ruchliwszych uliczek centrum, z bramy wypadła czerwonowłosa. Po chwili zasiadła
na fotelu obok by soczystym buziakiem w policzek przywitać uśmiechniętego
Wokalistę.
- Jakie plany na dziś? Niczego nie powiedziałeś mi do końca, tak na
dobrą sprawę, czuję się jak porwana – zaśmiała się, poprawiając niedokładnie
ułożoną grzywkę. Spojrzała na twarz młodszego z bliźniaków, która pokryta była
cwanym uśmiechem. – Bill, tylko nie kłam!
- No, zabieram cię na drinka. I może coś więcej – uśmiechnął się,
oblizując usta w swój charakterystyczny sposób. Spojrzał na dziewczynę. Na jej
szczupłe nogi bez rajstop, stopy przyodziane w czarne buty na dość wysokim
słupku i oczywiście na wyeksponowane piersi pod obcisłą czerwoną sukienką
koktajlową, dobrze komponującą się z kolorem jej włosów. Uważał ją za niezwykle
atrakcyjną kobietę. Miała przecież nieco ponad dwadzieścia dwa lata, była
inteligentna, bystra, miła i kulturalna. A przede wszystkim bardzo jej ufał,
dzięki czemu wiedział, że może na niej polegać.
Byli w barze, gdzieś w północnej części Hollywood. Shot, drink,
whiskey, czysta. Pili to, co nawinęło się pod rękę, nie licząc się z tym, co to
jest i ile ma procent. On chciał się wyszaleć i zapomnieć o całym świecie. Z nią.
A ona? Była pod ręką, wystarczająco blisko, by miał wrażenie, że należy do
niego, w tak bezpośredni i bezgraniczny sposób, jak nigdy wcześniej żadna inna
dziewczyna. Działała na niego jak lek przeciwbólowy. Jak najmocniejszy na
świecie narkotyk. Wiedział, że musi ją wziąć. Jak najszybciej.
- Cam, wychodzimy stąd – powiedział, łapiąc dziewczynę za rękę. Szybko wyprowadził
ją z pomieszczenia do samochodu, gdzie usadził na tylnym siedzeniu i ruszył
przed siebie. Zerknąwszy w lusterko, zauważył przerażenie w jej oczach. – Nie bój
się skarbie, nie zrobię ci krzywdy.
Wysiedli na parkingu najbardziej ekskluzywnego hotelu na terenie całej Kalifornii.
Wokalista pomógł Camilli wysiąść z samochodu, który przejął młody chłopak w
nienagannym garniturze. Przeszli szybko przez Sawyer do Lobby, muzyk skinął
głową na znajomą recepcjonistkę, która rzuciła mu klucz do jednego z najwyżej
usytuowanych apartamentów.
Oboje weszli do przestronnego pokoju, w którym panował półmrok. Kaulitz
oparł swoją towarzyszkę o przyległą ścianę i podniósł do góry, by oplotła
nogami jego biodra.
- Potrzebuję cię, Camilla. Potrzebuję, i cholernie kocham – wyszeptał,
by po chwili móc zatopić swoje usta w jej wargach, byleby doprowadzić do ich
namiętnego pocałunku.
Miał ją, miał tylko dla siebie. Była dla niego najcudowniejszą kobietą
stąpającą po ziemi. Nic poza nią nie liczyło się. Ani wtedy, ani
wcześniej.